Klasyki malowane wałkiem: wykwintna sztuka na klasycznych BMW. Czy do każdego dotrze?
W poprzedniej części mogliście przeczytać o jednych z bardziej rozpoznawalnych BMW Art Carach. Dzisiaj przyszedł czas na kontynuację wpisu. Co jeszcze zmalowali artyści?
Klasyki malowane wałkiem to przede wszystkim nie byle gratkach dla fanów motoryzacji. Na pierwszy ogień idzie Roy Lichtenstein. Malował po… nie, nie po 3.0 CSL. Te chyba się już ludziom przejadły. Do wymalowania swego niecnego planu wybrał wersję wyścigową z 1977 roku. Pod napompowaną zbroją kryła się smukła i delikatna E21 z 4-cylindrowym turbodoładowanym silnikiem. A napaćkał (udawany wysoki poziom ignorancji – mój ulubiony) na niej niczym przedszkolak… zachód słońca, drogę i niebo. No i plus kropki.
Możecie go kojarzyć z tych z kolorowych pop art’owych obrazków z płaczącą kobietą, sama lub z panem. O takich.
Poulain znów wcisnął się za kierownicę kolejnego Art Cara, gdy ten brał udział w Le-Mans. Samochód skończył wyścig na 9 miejscu w ogóle, a pierwszym w swojej klasie. Śmiem snuć spekulacje, jakoby właśnie wyścig Le-Mans był „wybiegiem niczym na pokazie mody” dla upstrzonych BMW, a Poulain niczym gracz Pokemon chciał zebrać je wszystkie, a raczej wszystkie wyścigi za ich sterami.
„Rekin” E24 w płomieniach
Kolejne auto było wręcz kamieniem milowym w Art Carach. Pierwszy raz jako płótno posłużyło seryjne auto, które nie zaprezentowało się na Le-Mans. Było to BMW 635 CSI z 1982 roku, dobrze znane także jako „rekin” E24.
Na pewno kojarzycie te samochody nastolatków z namalowanymi płomieniami na bokach i masce, modne w latach 90. XX w.? To mniej więcej takie coś wyszło Ernst’owi Fuchs’owi na E24. Próbował tłumaczyć to próbą zobrazowania lęków, pragnień. Pisał o jakimś króliku skaczący przez płomienie miłości…
No typowy artysta opisujący swoje dzieło.
Przetłumaczę na ludzki: chodziło mu o prędkość. Samochód pędził, stojąc tak szybko, że aż się zapalił. No jakoś tak.
Rozpędził się i pomalował również felgi… I to jak!
Kolejny „rekin”, ale to chyba mój ulubiony ze wszystkim pomimo tego, że dalej (uwaga spojler!) będą E30 M3, za którymi szaleję! Malarz był tak szalony, tak rozpędził się z bazgraniem, że pomalował nawet… felgi. Robert Rauschenberg. Akurat jego nazwiska nie zapomnę chyba nigdy. Przez niego oblałam egzamin na studiach u profesora, który dawał na zaliczeniach to, czego nigdy studenci na oczy nie widzieli. I to nie dlatego, że nie było ich na wykładach!
Napisałam wyżej, że Rauschenberg POMALOWAŁ E24. Otóż tak, ale nie do końca. Był on znany z metody, którą wyrobił sobie swój własny styl. Metoda zwała się „combine-painting”, według, której artysta tworząc swoje dzieło wykorzystywał elementy rysunku, malarstwa, fotografii, tworzył swoiste kolaże, chaotyczne niekiedy w idealnej harmonii.
Tak wyCOMBINował na rekinie, wklejając kobiecy akt Ingresa (lubował się on w malowaniu pięknych, powabnych kobiet na tle naturalistycznym) na jednej stronie, a na drugiej dzieła Brozinosa przykrywając ich część swoimi bazgrołami. Klasyki malowane wałkiem – to naprawdę pomysłowy koncept. Pobazgrał też dekielki, tworząc na nich kolarze, kojarzącymi mi się z polską sztuką wycinanek ludowych. Wyglądają jak okrągłe, dziergane obrusiki pod kryształy babci! Są przegenialne!
Afrykańskie klimaty na E30
I dalej już wchodzą M3 E30. Pierwsza niczym afrykańskie, plemienne malunki, które rzeczywiście były namalowane antyczną metodą, której artysta Michael Jagamara nauczył się od dziadka. Symbolizują ziemię oraz zwierzęta. Myślę, że to najbardziej egzotyczne dzieło pośród Art Carów.
I w pełni się zgadzam! I ta afrykańska namalowana historia startowała w wyścigach! W 1987 Tony Longhurst wygrał w niej australijskie AMSCAR dla JPS-BMW Team. Gwiazda weszła do ekipy Mobil 1 i startowało w niej mnóstwo znakomitych kierowców.
Wulkan kolorów
Klasyki malowane wałkiem: czas na jeszcze jednego godnego uwagi gracza na kołach. BMW M3 z grupy A w wydaniu Kena Done’a. Absolutnie genialna stylistyka, mało geometryczne kształty, wulkan kolorów. Niczym kurtka dzieciaków z lat 80-90, z pewnością pamiętająca czasy przebojowych włosów, jaskrawości i walkmanów. Ken chyba poczuł wtedy ten szał, lecz tłumaczył go przedstawieniem słonecznych plaż oraz pięknych terenów.
A jeszcze ciekawszym jest, że widział w tym co zrobił abstrakcyjne portrety papug oraz występujących w Australii ryb papug.
Kolorowa papuga wystartowała w jednym wyścigu, przynosząc prowadzącemu ją, Jim’owi Richards’owi, zwycięstwo w Australian Group A Driver’s Championship.
No i wszystko, co dobre, kiedyś się kończy… lecz ja nie skończyłam. Spod rąk artystów wyszło 18 sztuk różnorodnych ścigających się, ale i seryjnych dzieł sztuki. Starczyło mi „tchu” na ukazanie Wam kolejnych 4 sztuk. Każda z nich zasługuje na oddzielną godzinę dywagacji nad jej wyjątkowością.
Przede wszystkim zachęcam: poświęćcie ten czas. Dzieła sztuki to dorobek artystów, a podane na takiej „tacy” są niczym najpiękniej świecące klejnoty motoryzacji. Podsumowując, motoryzacja sama w sobie była sztuką, a dodać do niej sztukę, to jest jej podwójna porcja! Enjoy!
Zuzanna Ćwiklińska
(…)
Wszystkie zdjęcia pochodzą ze strony https://www.bmwartcarcollection.com/