Klasycznie brzydkie ¾ BMW, czyli po co mi tak naprawdę E36 Compact?
Nie jest to klasyk do porannej kawki, lecz śmieszne, brzydkie auto do ostatniego drinka, który nas poskłada na końcu średniej imprezy.
Większość ludzi twierdzi, że jest tak nieurodziwe, niczym brzydkie kaczątko. Mój compact nie wyrośnie jednak na pięknego łabędzia. Mam na imię Zuzka i to moja historia ze średnio miłym dla oka BMW E36 Compact.
E36 Compact – jak do mnie trafił?
Nabyłam go niechcący. Po podróży gdzieś na podlaskie wioski, w celu zakupienia następcy niebieskiego Golfa II, stwierdziliśmy z chłopakiem, że kupno wypatrzonego przez nas egzemplarza po prostu nie wypali.
Naszym następnym daily miało być BMW E28 serii 5 z silnikiem diesla. Pochlapane czarną farbą w szopie za domem, z niedziałającymi zegarami oraz innymi skazami, po prostu nie nadawało się do użytkowania na co dzień. Ze złamanym sercem, bo pomysł jeżdżenia na co dzień E28 był wspaniały, wracaliśmy do Warszawy. Mój chłopak odebrał telefon z wiadomością, że jego znajomy ma zielonego kompota na sprzedaż. Po usłyszeniu tej informacji, zaczęłam krzyczeć:
„NIE BĘDĘ JEŹDZIĆ ŻADNYM ¾ BMW, PRZECIEŻ TO JEST CHOLERNIE BRZYDKIE!”.
I tak oto właśnie wylądowałam z zielonym kompotem w garażu.
Co to za auto?
BMW E36 Compact z 1997 r., z fabrycznie wklepanym w dowód 1.6 l, lecz po swapie na M52B25 (2,5l) w wersji ABC – absolutny brak czegokolwiek. Zero klimy, elektrycznych szyb, podstawowych udogodnień. Ach, zapomniałabym o ogromnej butli LPG w mikro bagażniku. Totalna nuda na kołach. Jedynie fajny jest motor, obcięte sprężyny przy kupnie, bo „nie wyjedziesz na takiej kozie od nas, to byłaby zła renoma dla warsztatu” oraz pomalowane felgi czarnym „szprajem”.
Byłam wtedy zaciekawiona – nie mylić z podekscytowaniem lub szczęściem.
Pierwszy raz siedziałam za kierownicą w tylnonapędowym aucie. I pierwszy raz, pierwszego dnia poszłam nim bokiem. Przypominało to bardziej, potocznie mówiąc, wywinięcie orła. Niechcący. Na skrzyżowaniu, w zimę, z toną śniegu, tramwajami, kawalkadą samochodów. Dodałam za dużo gazu, by potem sunąć niewdzięcznie bokiem przez całe skrzyżowanie. Ledwo się ratowałam na końcu przed krawężnikiem… I od tego momentu zaczęła się moja nauka pokory. Nauka, która trwa nadal.
Kto siedzi przy kompocie w garażu?
Przez pierwszy rok naprawiał go Przemek, mój chłopak. Uzdatnił go o hydrauliczny ręczny wpięty w układ oraz zaspawany dyfer, innymi słowy zaspaw (tak mnie denerwuje nazwa „szpera 100%”, jezus…). Mało co przy nim zrobiłam. Miałam za mało czasu, miejsca i wiedzy. Cała zabawa zaczęła się, gdy rozpoczęłam pracę w serwisie. Pierwszą naprawą było… składanie połowy auta.
Po rozpoczęciu pracy, jadąc do niej, miałam stłuczkę. Facet miał wgięty błotnik i obdrapaną felgę. Ja zdjęty cały przód z wyrwaną belką z podłużnic, maskę połamaną w 5 miejscach i zawiniętą prawą podłużnicę w rulon. Motor był jednak cały. To było najważniejsze.
Po jakimś czasie obowiązek naprawy tego śmierdziela spadł całkowicie na mnie. Rozwalony przegub w półosi? Na pewno Zuza wymieni. Łącznik elastyczny wału jest w strzępach? Zuza zrób. Magiel wyje i się poci? Zuzy wolna sobota powiedziała „papa”. Czasem nie mam już siły na to auto. Jednak po takim czasie, który spędziłam ucząc się na nim jazdy, kontrolowania poślizgu, a raczej prób jego kontrolowania, oraz mechaniki, jestem mu to winna.
Magdalena i jej czerwone E30. Jak trafiło w jej ręce i co mówi o nim właścicielka?
E36 Compact: brzydkie kaczątko?
Jest brzydkim kaczątkiem i takim pozostanie. Wszystkie koncepcje na to auto ulatniają się co tydzień albo tuż po ich wymyśleniu. Chyba podoba mi się taki, jaki jest. A jaki jest? Obdrapany, ze schodzącym klarem, z nietrzymającymi się listwami, na brzydkich aluminiówkach, totalnie zwykły, szary, bez gleby, kubłów i kierownicy sportowej w środku.
Przypomina mi trochę mnie. Jest pełen niedoskonałości, nie zaskakuje wyglądem lecz to, w jakim sposób jeździ i pracuje wynagradza wszystkie niedociągnięcia. Próbuje zabić na każdym zakręcie, jest wredny, ale zawsze zapieprzający pomimo rozwalonych niektórych części. Jest moją przepustką do nauki poważniejszej mechaniki, niż wymiana półosi, magla czy wydechu.
To ¾ samochodu. To niczym szalony, niegrzeszący rozsądkiem, niski nauczyciel, który w sposób nieoczywisty przekazuje poważną wiedzę. Jest krótką szansą do nauki jazdy bokiem, której podstawy już opanowałam. Być może z pojawieniem się nowego samochodu do jazdy dziennej, oryginalne fotele zamienię na kubełkowe, kierownicę na sportową, wleci lepsze zawieszenie, a może i nawet motor 3.0L M54B30 z naszej E30. Jednak kto to wie.
Póki co niewygodny i trzeszczący zaspaw zastąpiła szpera 3.73, a tzw. „bat” hydraulicznego ręcznego nagwintowaliśmy, by w razie kontroli panów policjantów szybko go odkręcić i udawać, że mechanizm, który wystaje z tunelu to jakieś badziewna blokada skrzyni.
Podsumowując: po tym wszystkim, czym uraczył mnie mój kompot, uwielbiam go jak szalona i mimo tego, że na zakręcie nie ma tyłka, by nim zarzucić, to będę nim gnała przez następne miesiące, a może nawet i lata po zakrętach, torach, błotach i górach.