Polska motoryzacja, czyli za co kochamy Polonezy, małe i duże Fiaty, motocykle. Czy to tylko sentyment, a może coś więcej?
„Polska motoryzacja – temat, który się albo kocha, albo nienawidzi. Nie ma nic pomiędzy.” Czy to rzeczywiście prawda? Sprawdźmy to!
Polska motoryzacja – co w niej ciekawego?
Polska motoryzacja to temat tabu, nie musicie zmieniać mojego zdania. Zdążyłam je sobie wyrobić przez kilka lat obcowania wśród maniaków polskich wyrobów motoryzacyjnych. To zazwyczaj ta sama gadka – „to najlepsze, co Polska mogła nam dać” lub „większego syfu nie widziałem”.
Często słyszę, że nie jestem obiektywna. Ok. Do dzisiejszych przemyśleń zaprosiłam blogera, Igora. Możecie go kojarzyć z bloga Graty w garażu. Polska motoryzacja – co on o niej sądzi?
Polska motoryzacja jest specyficzna. W latach jej świetności, każdy jeździł tym, co można było kupić. Głownie auta z drugiej ręki, które były dużo droższe niż nowe z salonu ( Polmozbytu). Jeśli miałeś talon to stawałeś się właścicielem. Część Polaków kupowało też nowe auta na tzw. przedpłaty. Czekali na odbiór kilka lat, a po ciuchu marzyli o autach zagranicznych. Nie każdego było stać, by nawet za dolary kupić zachodnie auto.
– tłumaczy.
Rzeczywiście. Póki co się zgadzamy. Jak było później?
Im bliżej roku 2000, tym aut polskich robiło się coraz mniej, aż praktycznie znikły. Był okres kiedy były wyśmiewane i oddawane na złom, byle tylko się pozbyć grata. Obecnie kolejne auta produkowane w polskich fabrykach przeżywają swój renesans. Np. Polonezy jeszcze kilka lat temu były bardzo wyśmiewane, obecnie to się zmienia. Powoli klasykiem staje się też Fiat Cinquecento i może choć to zabrzmi dziwie ale i marka Daewoo, które było produkowane w FSO w Warszawie. Można zauważyć rozkwit i zainteresowanie polską motoryzacją lat 90-tych, co widzę zresztą na moim portalu Graty w Garażu – gdzie opowiadam o tych właśnie czasach.
– dodaje.
O, i tutaj się zgodzimy. Lata 90. są całkiem wdzięczne motoryzacyjnie. Zazwyczaj kojarzą się dość neutralnie, a wozy lat 90. wpadają w gusta coraz większej liczbie amatorów samochodów. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że to w większości już dobrze znane konstrukcje 16v z wtryskami paliwa zamiast problematycznych gaźników. Po takim przeskoku, tego nie dało się po prostu nie lubić!
Nieobiektywnie o tym, co było
W mojej rodzinie nie pamiętam, by ktoś miał Poloneza, Dużego Fiata czy Malucha. Po prostu. Pamiętam za to, jak dumnie pozowałam przy Cinquecento mojej mamy. Czerwonym.
Dzisiaj coraz częściej łapię się na tym, że fajnie byłoby kupić takiego cieniasa. Czy to ma jakikolwiek sens? Nie sądzę, jednak czy mnie to interesuje? No właśnie.
Domyślam się, że tak też jest i z ciągotami mi podobnych osób. Nie interesuje ich zdanie ogółu, a kupują i jeżdżą jakimś autem dlatego, że to dla nich frajda lub sentyment. Chwała im za to!
Z kolei, gdy odwiedzam jakieś zloty polskich pojazdów, mam mieszane uczucia. Z jednej strony wszyscy spotykają się w jednym celu – by pielęgnować tradycję i podglądać swoje auta. Jednak jakoś nie mogę pozbyć się nieprzyjemnego wrażenia, że jednak chodzi bardziej o wyśmianie, niż docenienie.
Mogę się mylić, ale zachowanie niektórych grup kilka razy w roku to potwierdza.
Jeśli chodzi o motocykle, póki co, dzięki uprzejmości Macieja, udało nam się poznać bliżej dwa Junaki. To były wartościowe spotkania i warte powtórzenia. Zerknijcie tutaj:
Mam więc nieskrywany problem ze zlotami polskiej motoryzacji. Niby super, bo jest tam naprawdę sporo wartościowych pasjonatów, a z drugiej nie super, bo napawa mnie to wszystko niemałą konsternacją. Ostatecznie jakoś zawsze daję się ponieść żukoeuforii (hasło zastrzeżone przez Zosię z ….) i polonezozie (a to moje już) i wsiadam do tego Poldka. Ostatecznie połowy z Was nie miałabym okazji poznać osobiście 🙂